Miasteczko otulały ciemności. Kamieniczki, poprzytulane do siebie, drzemały. Wzdychały z rzadka przez sen, skrzypiąc niedomkniętą okiennicą albo puszczając kółko dymu z komina. Mrok rozświetlały tylko błękitne latarnie i rozgwieżdżone niebo. Gdzieś w okolicach jedynej, miejskiej bramy, z mroku wyłonił się krzepki starzec. U pasa przytroczony miał worek, a na ramieniu siatkę na długim kiju. Niespiesznie szedł uliczkami i pogwizdywał cichutko. Miał długą, srebrną brodę, która muskając bruk, wzniecała mgiełkę powoli znikających iskierek…

Piotr Walczak