Na bruku, w przelocie kilkusetletniej bramy, walają się skorupy orzechów. Zachrzęszczą czasem pod butem zadumanego przechodnia i urwą w pół myśl jakąś, nieuczesaną. Wędrowiec rozgląda się i dziwi nadzwyczaj licznym w tym miejscu łupinom. Potem dociera do niego skrzek wymieszany krakaniem, a w ślad za tym, o bruk uderza kolejna skorupa i toczy się wprost pod nogi. Człowiek zadziera głowę. Lazur nieba kontrastuje z bramnymi wieżyczkami. Lawirują w nim czarno-srebrne ptaki. Przysiadają w załomach kamieni, żeby rozbić zdobyczny orzech z dala od konkurencji. Jest coś niepokojącego w blado-błękitnych oczach kawek. Patrzą na intruza z nieskrywaną bezczelnością. Wzrok ich przenika, penetruje wędrowca, jakby odgadując jego zamiary… Znów trzepot skrzydeł i kłótnia o orzecha. Przechodzień wraca do urwanej myśli, odbudowuje ją z pietyzmem, wychodząc z cienia bramy. Ponad nią i jazgotem kawek, zaczyna lewitować księżyc.

Piotr Walczak