W czerwcu mija osiemdziesiąta rocznica dramatycznych wydarzeń 1943 roku w Szydłowie, z których najtragiczniejsza w skutkach okazała się pacyfikacja niemiecka z dnia 4 czerwca.

Pośród innych mieszkańców miasteczka, którzy zginęli w tym dniu, z rodziny Kaczorowskich i Madejów śmierć poniosły cztery osoby:

  • Jan Kaczorowski kierownik Szkoły Powszechnej w Szydłowie, jego imię nosi szydłowska Szkoła Podstawowa;
  • Władysława Kaczorowska z Madejów, żona Jana, w latach młodości nauczycielka szkoły szydłowskiej;
  • Jerzy Kaczorowski, absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego;
  • Maria Kitowa z Madejów, wdowa po nauczycielu szkoły w Wawrzeńczycach koło Krakowa, siostra Władysławy.
Jan Kaczorowski, Władysława Kaczorowska, Jerzy Kaczorowski, Maria Kitowa
Od lewej: Jan Kaczorowski, Władysława Kaczorowska, plut. pchor. Jerzy Kaczorowski, Maria Kitowa

Tego dnia i podczas kolejnych akcji hitlerowskich stracili życie również inni obywatele Szydłowa i okolic, w tym czołowe postaci konspiracji szydłowskiej, kpr. pchor. Konrad Klamczyński i kpr. pchor. Dionizy Kowalik.

Dom rodzinny Kaczorowskich tworzyły postacie Władysławy i Jana oraz ich sześciu synów, których w wychowywaniu i wykształceniu wspomagała siostra Władysławy, Maria Kitowa. Młodzi Kaczorowscy w chwili wybuchu wojny mieli od 16 do 25 lat. Zostali wychowywani w szacunku dla nauki, i w szacunku dla pracy na roli. Rodzice umożliwili im zdobycie wykształcenia, uważając, że obowiązkiem jest pracować dla społeczności, w której żyją. Dla kraju, który wyczekany przez pokolenia, potrzebował siły, wiedzy i zapału młodych.

Rodzina Kaczorowskich 1939
Lipiec 1939. Kaczorowscy przed domem w Szydłowie. Jedno z ostatnich zdjęć całej rodziny. Od lewej – stoją: bracia Józef i Zygmunt, Wanda Madej kuzynka, bracia Jerzy i Wacław; – siedzą: Maria Kitowa, Marianna Kaczorowska matka Jana, rodzice Władysława i Jan; – u dołu: bracia Stanisław i Tadeusz Kaczorowscy.

Wrzesień 1939 roku był ciosem straszliwym, a Kaczorowscy, jak większość obywateli Polski, od razu zagarnięci zostali przez katastrofalne wydarzenia wojny i okupacji.

Najstarsi synowie, Jerzy i Zygmunt, wzięli udział w wojnie obronnej.

Jerzy Kaczorowski po studiach odbył roczną służbę w Podchorążówce Wojsk Saperskich w Modlinie. W stopniu plut. pchor. walczył w ramach sformowanej przez gen. Franciszka Kleeberga samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”.

Po wkroczeniu 17 września na ziemie polskie Armii Czerwonej, jednostki Grupy kierowały się na południe ku granicy rumuńskiej. W wyniku informacji, że Warszawa nadal walczy podjęto decyzję o marszu na pomoc stolicy, rezygnując z przedostania się do Rumunii. Planowano opanowanie po drodze składów pod Dęblinem i uzupełnienie zapasów broni. Żołnierze gen. Kleberga zaatakowani w rejonie Kocka, po trwających do 5 października ciężkich walkach, z| braku zapatrzenia ulegli Niemcom. Była to ostatnia bitwa Wojska Polskiego w kampanii wrześniowej.

Po rozbrojeniu Jurek, podobnie jak wielu żołnierzy z jego oddziału, zdołał zamienić mundur na cywilne ubranie u okolicznych mieszkańców, unikając w ten sposób niewoli.

Zygmunt Kaczorowski w 1938 roku uzyskał stopień magistra farmacji na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie i od razu został skierowany do czynnej służby wojskowej. Najpierw w Szkole Podchorążych Sanitarnych w Warszawie, skąd jako kpr. pchor., w ramach planu mobilizacyjnego już w marcu 1939 roku został skierowany do szpitala garnizonowego w Przemyślu.

Po wybuchu wojny szpital jako jednostka frontowa, stale nękany przez samoloty Luftwaffe, kierował się na wschód w stronę Lwowa. Po wejściu Sowietów od 17 września przebijał się do granicy z Rumunią. W okolicach Rohatyna, około 70 km na południe od Lwowa, został zaatakowany przez wojska radzieckie. Po parogodzinnej bitwie, na skutek przewagi wroga, żołnierze polscy zmuszeni byli się poddać. Rosjanie uwięzili oficerów i podchorążych, paląc równocześnie wieś, w której miała miejsce walka. Podczas przemarszu na stację kolejową w Rohatynie Zygmunt i czterech oficerów zdołało zmylić czujność eskortujących, i odłączyli się od kolumny. Po dwóch dniach zostali jednak schwytani i ustawieni w polu do rozstrzelania. Podczas nieudanej próby ucieczki jednego z nich powstało zamieszanie, z którego skorzystali pozostali trzej wraz z Zygmuntem i ponownie, tym razem skutecznie, zbiegli. Ich koledzy i dowódcy, którzy zostali skierowani na stację kolejową znaleźli się na listach katyńskich.

Pełnoletni bracia, Wacław pracujący u rodziców w gospodarstwie i Józef absolwent I roku Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, wyruszyli na rowerach na wschód. Odpowiedzieli na apel radiowy Biura Propagandy przy Sztabie Naczelnego Wodza z 7 września, wzywający niezmobilizowanych mężczyzn do udawania się w kierunku wschodnim. Chcieli równocześnie uniknąć ewentualnego przymusowego wykorzystania przez postępujące naprzód oddziały niemieckie. Przecież niewiele ponad 20 lat wcześniej, podczas I wojny światowej Polacy zmuszeni byli służyć w armiach państw zaborczych. Rzeczywistość była jeszcze bardziej dramatyczna. Zdarzało się, że Niemcy zatrzymywali i koszarowali młodych mężczyzn, a w wielu miejscowościach powiatu buskiego dokonywali zbrodni na ludności cywilnej już w pierwszych dniach września. Najbliżej w nieodległym Chmielniku, gdzie zaraz po wkroczeniu 4 września, żołnierze Wermachtu uwięzili i wkrótce zabili kilku mieszkańców.

W chaosie i tłumie uciekającej przed Niemcami ludności cywilnej, która coraz częściej zawracała z powrotem do domów, dotarli do Równego. Po niecałych trzech tygodniach „wędrowania” po wschodnich terenach Polski wrócili do Szydłowa.

Najmłodsi, Tadeusz oraz Stanisław Kaczorowscy, absolwenci III klasy Gimnazjum w Pińczowie, na czas wojny obronnej pozostali na miejscu. Obaj wspomagali rodzinę w trakcie jesiennych zajęć polowych w gospodarstwie rodziców w Szydłowie oraz gospodarstwie rodzeństwa matki, Felicji i Stanisława Madejów w Kotuszowie. Wybuch wojny zastał Stanisława Madeja (agronoma i chemika zajmującego się zawodowo hodowlą winorośli) pod granicą ze Związkiem Radzieckim, gdzie w Borszczowie pracował jako konsulent winiarski Lwowskiej Izby Rolniczej. W zawierusze działań wojennych, a potem ustalania granic pomiędzy dwoma okupantami, Niemcami i Związkiem Radzieckim, dotarł do Szydłowa dopiero z końcem listopada.

Tak mój tata, Stanisław Kaczorowski, opisał oczekiwanie na powrót bliskich[1]: „Prawie każdego dnia po dwudziestym września, tam gdzie droga od domu krzyżuje się z rzeczką, na łacie świeżo wymytego przez wodę piasku, widać było prowadzące ze wschodu na zachód ślady wojskowych butów. Rankiem, wyganiając krowy na pastwisko do dołów, obserwowałem nad rzeką lub na ścieżce na łące, odbicie nabijanych gwoździami podeszew. Znak, że nocą wracał tędy ktoś z wojny, by znów odnaleźć się wśród swoich, a naszych ciągle nie było. Mama w tym czasie modliła się żarliwiej, pewnie myślała o synach, czy są wśród żywych? Dlaczego nie wracają?

Szydłów. Lata 30. XX w. Widok na Skarbczyk i Wzgórze Zamkowe z domu przy Brzezińskiej.

Wrócili wszyscy, Wacek i Józek już z końcem września. Jak wspominał tata: „Wprost z drogi, zajechali rowerami na pole u stóp zamku, gdzie było kopanie ziemniaków i gdzie była też mama”. I co z pewnością było dla niej ulgą i radością. Niedługo też nastąpiły kolejne szczęśliwe powroty, z początkiem października zjawił się Jerzy, a z końcem miesiąca Zygmunt.

Wycofujące się we wrześniu rozproszone oddziały Armii „Kraków” toczyły w rejonie Szydłowa potyczki z Niemcami. Po klęsce pozostał w sąsiednich lasach porzucony przez nie sprzęt wojskowy.Pozostałości te zwieziono do Szydłowa i złożono na placu koło budynku gminy. Teren był słabo strzeżony i przylegał do dostępnej dla wszystkich drogi. Do czasu likwidacji składu pozwalało to na stosunkowo łatwe „podbieranie” zgromadzonych tam resztek uzbrojenia. Kaczorowscy zaopatrzyli się w ten sposób w karabiny i amunicję, z myślą o przyszłej walce z Niemcami.

W 1940 roku zawiązała się w Szydłowie grupa konspiracyjna Związku Walki Zbrojnej przemianowanego w roku 1942 na Armię Krajową. Józef Mrożkiewicz w swojej książce „W konspiracji i w walce” wymienia rodziny Kaczorowskich, Klamczyńskich, Kowalików, Sajkiewiczów, pisząc, że były: „Sercem i motorem rozwoju działalności konspiracyjnej Szydłowa[2].

Pińczów 1932 na stancji u pani Sajkiewiczowej.
1932. Pińczów, koledzy gimnazjalni na stancji u pani Sajkiewiczowej. Od lewej – u góry: Zygmunt Żelawski (zginął w Katyniu); bracia Kaczorowscy: Zygmunt, Wacław, Józef i Jerzy (zginął 4 czerwca 1943 w Szydłowie); – siedzą przy stole: Konrad Klamczyński (zginął 13 czerwca 1943 w Szydłowie), Jan Błasiński, Władysław Król.

Trzon konspiracji szydłowskiej opierał się na młodzieży, studentach i absolwentach szkół wyższych i średnich. W dużej mierze tworzyli go dawni koledzy gimnazjalni. Powstanie grupy zainicjował kpr. pchor. Józef Kowalik „Sęk”, na czele jako najstarszy stażem wojskowym stanął jego brat, kpr. pchor. Dionizy Kowalik, pseudonim „Dyzio”, „Zryw”. Jerzy Kaczorowski należał do najaktywniejszych organizatorów i działaczy konspiracji szydłowskiej, do której wprowadził również pozostałych członków rodziny.

W strukturze obwodu ZWZ (od 1942 AK) Busko wyodrębniono z czasem 5 podobwodów, w tym Podobwód Szydłów.

Jego komendantem został oficer Wojska Polskiego kpt. Piotr Kabata „Wujek”. W ramach działalności przeciwko okupantowi prowadzono interwencje polegające na niszczeniu w urzędach gminnych list osób przewidzianych do wywozu na tzw. „roboty” do Niemiec oraz wykazów dotyczących wywiązywania się gospodarzy z obowiązkowych dostaw. Paraliżowano i utrudniano ściąganie kontyngentów, odzyskiwano odbierane chłopom zboże oraz bydło. W Tuczępach, gdzie za nieterminowe lub nierealizowane dostawy chłopi byli bici i zamykani, dochodziło do starć z policją granatową. Przeprowadzane były akcje na donosicieli i osoby współpracujące z okupantem. Wykonywano wyroki na funkcjonariuszach niemieckich najbardziej wyróżniających się brutalnością i nadużyciami wobec i tak już bardzo drastycznego nazistowskiego prawa.

Działania te prowadzone były w kontakcie i we współdziałaniu z oddziałami leśnymi kpt. Piotra Kabata „Wujka” oraz „Jędrusiów”, a także z partyzantami Batalionów Chłopskich Józefa Maślanki „Dziadka”.

Młodzież akademicka i gimnazjalna podczas wiosennej przerwy w nauce. Szydłów, druga połowa lat 30. XX w.
Druga połowa lat 30. XX w. Szydłów, przy skałkach pod murami zamku. Młodzież akademicka i gimnazjalna podczas wiosennej przerwy w nauce. U dołu Kowalczewski. Od lewej – w drugim rzędzie: Zdzisław Treliński, Zbigniew Sajkiewicz, Dionizy Kowalik (zginął 16 czerwca 1943 w Szydłowie), Regina Sajkiewicz, Bogumiła Trelińska, pracownicy gminy NN,NN; – w trzecim rzędzie: Edmund Sajkiewicz (w czasie II wojny walczył w szeregach Armii Kanadyjskiej), Maria Klamczyńska, Irena Kielin, Eugeniusz Janecki; – w czwartym rzędzie: Józef Strojny, bracia Kaczorowscy: Wacław, Józef, Zygmunt i Jerzy (zginął 4 czerwca 1943 w Szydłowie).

Z początkiem 1943 roku w Szydłowie rozpoczęto szkolenie w konspiracyjnej szkole podchorążych, której słuchaczami było 12 absolwentów szkół średnich. Wykładowcami byli m.in.: Józef Mrożkiewicz, Jerzy Kaczorowski, Konrad Klamczyński, Józef Kowalik. Część zajęć odbywała się w nowym domu Kaczorowskich.

 W obejściu ich gospodarstwa przy ul. Brzezińskiej, na poddaszu domu Marii Kitowej i w pokryciu dachów budynków gospodarczych, przechowywano pozyskiwaną różnymi sposobami broń: karabiny, amunicję, granaty. Również materiały do akcji dywersyjnych, w tym grube na blisko centymetr metalowe kolce, które zawsze ustawiały się ostrzem do góry, a rozrzucone na drodze powodowały przebicie opon pojazdów. W dużych ilościach wykonywał je szydłowski kowal Roman Janecki.

Zajmowano się również kolportowaniem prasy podziemnej: „Biuletynu Informacyjnego”, „Wiadomości Polskich” i „Żołnierza Polskiego”. Regina Sajkiewicz „Ksantypa” redagowała z nasłuchu „Wiadomości Radiowe” (w 1944 roku zorganizowała w Rejonie AK Szydłów kurs sanitarny, na którym wykłady prowadził m.in. lek. med. ppor. Zygmunt Brodowski „Kościesza”).

Szydłów, pod budynkiem gminy. Od lewej Antoni Golba (wywieziony do obozu w Auschwitz, przeżył), Jerzy Krąkowski fotograf amator, Wacław Kaczorowski, Jerzy Sidorowicz (wywieziony do Auschwitz, przeżył).

Wiosną 1943 roku znacząco nasilił się terror w okupowanej Polsce. Stanowił odpowiedź na coraz powszechniejszy i lepiej zorganizowany ruch oporu. Celem hitlerowców  było rozbicie podległych Rządowi Polskiemu na Uchodźstwie konspiracyjnych struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Okupanci zdawali sobie sprawę, że znajdowały one oparcie w miejscowej ludności. Brutalne metody oddziałów bezpieczeństwa Rzeszy (Gestapo i Kripo) miały prowadzić również do zastraszenia mieszkańców i wprowadzały zasadę ich współodpowiedzialności.

Pacyfikacja i kolejne hitlerowskie zbrodnie w Szydłowie posiadały taki właśnie charakter, a ich przebieg świadczy o wcześniejszym rozpoznaniu i przygotowaniu akcji. W nocy z 3 na 4 czerwca zjechało do Szydłowa około 60 – 70 funkcjonariuszy policji kryminalnej i podporządkowany im oddział żandarmerii. Pozostawiwszy pojazdy około kilometra od zabudowań miasteczka Niemcy podchodzili do niego grupami, jak wykazały późniejsze wypadki, z przydzielonymi już zadaniami. Podpalili znajdujący się po drodze dom Kazimierza Juszczaka, którego syn pracował w gospodarstwie Kaczorowskich, a w sąsiedztwie mostu zabudowania Mariana Gumułczyńskiego i dom jego brata Franciszka.

1942 lub 1943. Nowy dom Kaczorowskich. Od lewej: Antoni Golba (wywieziony do obozu Auschwitz, przeżył), Wacław Kaczorowski, Konrad Klamczyński (zginął 13 czerwca 1943 w Szydłowie), Jerzy Kaczorowski (zginął 4 czerwca 1943 w Szydłowie).
1942 lub 1943. Nowy dom Kaczorowskich. Od lewej: Antoni Golba (wywieziony do obozu Auschwitz, przeżył), Wacław Kaczorowski, Konrad Klamczyński (zginął 13 czerwca 1943 w Szydłowie), Jerzy Kaczorowski (zginął 4 czerwca 1943 w Szydłowie).

Tak te dramatyczne wydarzenia wspominał ich uczestnik, Wacław Kaczorowski:

„Ze względu na bezpieczeństwo nie nocowaliśmy w domu, bo w każdej chwili groziły łapanki. Ja z ukrywającym się u nas Władkiem Madejem spaliśmy w stodole, a brat Jerzy na strychu spichlerza, który stanowił jedną całość ze starym domem, tam też była ukryta broń.

…W nocy, a właściwie to już zaczęło świtać, przyszła do mnie i kuzyna ciotka [Maria Kitowa] i powiedziała: »Wstawajcie, bo w mieście jest jakiś ruch« …wybiegłem z podwórza i zauważyłem, że wśród gałęzi błyskają w mieście ognie, a więc pali się. Nie namyślając się, ubrałem chomąto na jedną klacz i zaprzągłem do beczki, którą dowoziło się wodę do gospodarstwa, aby jechać do „stoku” nabrać wody … nalałem około 20 wiader wody do beczki. Gdy ruszyłem w stronę ognia [do miasta] zauważyłem, że już palą się nasze zabudowania. Przyjechałem więc i wspólnie z bratem, kuzynem i ojcem uwalnialiśmy inwentarz. …Po paru godzinach pożar opanowano, właściwie wszystko się spaliło, bo to słoma i drewno. Około godziny 6-tej, może 7-mej chyba mama zaproponowała, abyśmy weszli do domu, który ocalał, i tam coś przygotuje na śniadanie.”

 W czasie pożaru następowały wybuchy przechowywanej amunicji, co dla żandarmów było sygnałem o zgromadzonej w gospodarstwie broni. Wacław nie zapamiętał kto, ale prawdopodobnie mieszkająca i pracującą w ich gospodarstwie Kasia Ożóg (która schroniła się z małym dzieckiem przy stawie) zauważyła i ostrzegła ich, że w stronę posesji idą Niemcy.

Tzw. stary dom przy ul. Brzezińskiej (Marii Kitowej), spalony wraz z budynków gospodarskimi. Jego część kryta strzechą została wzniesiona w III dekadzie XIX wieku przez Jacka Barańskiego (dla mojego pokolenia praprapra dziadka). Szkic wykonał Mirosław Sulma na podstawie wskazówek Wacława Kaczorowskiego.
Tzw. stary dom przy ul. Brzezińskiej (Marii Kitowej), spalony wraz z budynków gospodarskimi. Jego część kryta strzechą została wzniesiona w III dekadzie XIX wieku przez Jacka Barańskiego (dla mojego pokolenia praprapra dziadka). Szkic wykonał Mirosław Sulma na podstawie wskazówek Wacława Kaczorowskiego.

Powstał odruch, aby mężczyźni pierwsi uciekali. Ojciec powiedział, że nigdzie nie pójdzie. W ostatnim momencie udało nam się trzem przebić przez drogę, którą już szli Niemcy i schronić się w żyto rosnące tuż koło drogi; nie zauważyli nas bo byli za zakrętem drogi. Uszliśmy zbożami ze 100 metrów, brat zauważył klacz ze źrebięciem pasącą się w zbożu i zdecydował, że ją złapie. My poszliśmy dalej, w kierunku Kamionki do Osówki. Po niedługim czasie usłyszeliśmy strzały. Równocześnie zauważyliśmy pożar nowego domu…

Hitlerowcy zastrzelili zastane w domu małżeństwo Kaczorowskich oraz Marię Kitową. Spalili dom. Jerzy ukryty w zbożu w odległości 100 – 200 metrów z pewnością był świadom dramatu. Być może próbował biec w stronę domu z rewolwerem, który miał przy sobie. Zginął trafiony serią z karabinu maszynowego umieszczonego na wzgórzu zamkowym[3].

Wacław z Władkiem Madejem dotarli przez Osówkę do Kotuszowa, aby ostrzec i powiadomić o tragedii pracującego tam brata Józka, i ruszyli w drogę do Opatowca, rodzinnego miasta Madeja.

Tego dnia zginęli również inni mieszkańcy Szydłowa. Ignacego Kluszczyńskiego zastrzelono zaraz na początku akcji, gdy zaniepokojony hałasem wyszedł z domu i obserwował Niemców. Już po akcji szydłowskiej oddziały pacyfikacyjne skierowały się w stronę Gacek, przechodząc przez Krakowskie Przedmieście.

Tam straciło życie małżeństwo Józefa i Zofii Zarzyckich, którzy widząc zbliżających się Niemców próbowali wraz z małym dzieckiem schronić się za domem. Ich ranne dziecko przeżyło dzięki pomocy sąsiadów, którzy odwieźli je do szpitala w Stopnicy. Pieszy patrol żandarmów przeczesujący pola po drodze do Gacek wypłoszył kryjącą się w zbożu grupę Żydów, którym w pierwszej chwili udało się zbiec. Nieszczęśliwie schronili się w obejściu Jana Kowalika, nauczyciela w szkole szydłowskiej, do którego żandarmi właśnie zmierzali. Józef Mrożkiewicz podaje, że była to rodzina Symchy Zalcmana. Zginęli, a przed śmiercią mimo bicia nie wydali osób, które pomagały im się ukrywać (było to już ponad rok po likwidacji szydłowskiego getta). W zabudowaniach rodziny Kowalików Niemcy przeprowadzili rewizję i nie znalazłszy nic podejrzanego, pozostawili ich w spokoju i odjechali.

Na wieść o pacyfikacji Szydłowa, kilka kilometrów dalej w lasach koło Mokrego nastąpiła koncentracja oddziałów partyzanckich pod komendą „Wujka”. Kpt. Kabat nie zdecydował się na akcję przeciw oddziałom niemieckim, obawiając się, jeszcze większych represji wobec miejscowej ludności.

Niestety, w dniu 13 czerwca hitlerowcy dokonali kolejnego najazdu na Szydłów, wymierzonego w działaczy miejscowej konspiracji. Mieszkańcy zostali spędzeni na rynek pod groźbą śmierci w przypadku nie stawienia się. Wszystkie posesje były bardzo szczegółowo rewidowane. Zginęli wtedy pozostali w domach Edward Kuliński, Edmund Malecki oraz Ignacy Arendarski. Również Stanisław i Ignacy Skotniccy, przy Ignacym być może znaleziono obciążające materiały, gdyż równocześnie spalono jego dom. Partyzant Bogdan Gumułczyński, postrzelony w nogę podczas przeszukania zdołał zbiec.

Niemcy poszukiwali „bandytów”, których nie zdołali dopaść 4 czerwca. Mieli przy sobie zdjęcia Kaczorowskich, pochodzące prawdopodobnie z rodzinnych albumów skradzionych 4 czerwca z domu przy ulicy Brzezińskiej. Ludzie zgromadzeni na rynku porównywani byli z posiadanymi przez żandarmów fotografiami.

Nieświadomy wydarzeń Konrad Klamczyński wjechał do Szydłowa na rowerze od strony Chmielnika i dołami szydłowskimi miał zamiar przejść do miasta. Został zauważony i zastrzelony przez żandarmów. Pozostawał jednym z najaktywniejszych uczestników miejscowego podziemia. Był gimnazjalnym kolegą Jerzego Kaczorowskiego.

Kolejną wielką stratę przyniósł dzień 16 czerwca, wówczas w Szydłowie pojawił się Dionizy Kowalik. Kierując się do domu ojca zabitego trzy dni wcześniej Konrada Klamczyńskiego nie zdawał sobie sprawy z obecności żandarmów w miasteczku. Zaskoczono go i postrzelono. Transportowany do Chmielnika został zabity po tym jak wyrwał broń jednemu z Niemców.

W tych dniach aresztowano również Antoniego Golbę i Jerzego Sidorowicza, w sklepie których funkcjonowała skrzynka kontaktowa i rozprowadzano prasę. Zostali wywiezieni do obozu w Auschwitz. Obaj przeżyli.

Okres okupacji. Bracia Kaczorowscy, którzy uniknęli czerwcowych tragedii szydłowskich. Od lewej, wg starszeństwa: Zygmunt Kaczorowski „Ostoja”, Wacław Kaczorowski „Stefan Orzechowski”, Józef Kaczorowski „Józef Barwicz”, Tadeusz Kaczorowski, Stanisław Kaczorowski „Zawisza”.
Okres okupacji. Bracia Kaczorowscy, którzy uniknęli czerwcowych tragedii szydłowskich. Od lewej, wg starszeństwa: Zygmunt Kaczorowski „Ostoja”, Wacław Kaczorowski „Stefan Orzechowski”, Józef Kaczorowski „Józef Barwicz”, Tadeusz Kaczorowski, Stanisław Kaczorowski „Zawisza”.

Pozostałych braci Kaczorowskich nie było wówczas w Szydłowie. W czasie okupacji istniał przymus pracy, a w przypadku jej braku zagrożenie wywózką „na roboty” do Niemiec. Według wprowadzonych przepisów tylko dwóch synów mogło wspomóc gospodarstwo przy Brzezińskiej. Stąd, w domu przy rodzicach pozostali Jerzy i Wacław. Ocalałych pięciu braci od razu 4 czerwca opuściło okolicę. Znaleźli się na liście poszukiwanych przez Gestapo.

Wacek z fałszywym dowodem na nazwisko Stefan Orzechowski osiadł u rodziny Madejów w Opatowcu, gdzie znowu włączył się w działalność przeciw okupantom. Po kilku tygodniach zastała go tam kolejna pacyfikacja. Uniknąwszy śmierci przeniósł się w okolice Wymysłowa i zatrudniwszy się jako pracownik w gospodarstwie rolnym przebywał tam do końca wojny. Wraz z należącymi do AK synami gospodarza kolportował prasę podziemną, a w 1944 roku brał udział w kilku akcjach dywersyjnych, m.in. na cukrownię w Kazimierzy Wielkiej. W 1946 rozpoczął studia na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, które ukończył w 1950 roku.

Zygmunt, mgr farmacji, początkowo pracował w Szydłowie w aptece u pana Pocieja, a później w aptece w Chmielniku. Korzystając z dobrej znajomości języka niemieckiego prowadził działania o charakterze wywiadowczym. Uczestniczył też w akcjach sabotażowych w rejonie Chmielnika i Buska. Po 4 czerwca ukrywał się nocując po stodołach i na cmentarzu. Znalazłszy zatrudnienie w aptece w Lelowie osiadł pod Częstochową, ponad 100 km od Szydłowa. Zaopatrywał w leki i środki opatrunkowe okoliczne oddziały leśne, często udzielał partyzantom pomocy sanitarnej. Po uruchomieniu alianckich lotów z Brindisi we Włoszech został komendantem od wykonywanych w okolicy zrzutów zaopatrujących. We wrześniu 1944 roku w brawurowy sposób kolejny raz uniknął prawdopodobnej śmierci. Kiedy do otoczonej przez trzy samochody apteki weszło dwóch gestapowców celem aresztowania go, zdołał namówić ich najpierw na mocny alkohol. Lekko podchmieleni stracili czujność gdy wyszedł na zaplecze, a stamtąd Zygmunt błyskawicznie znanymi mu opłotkami uciekł do pobliskiego lasu. Po wojnie pracował w aptekach na Dolnym Śląsku, w Legnicy, a potem w Polanicy Zdroju.

Józek zatrudniony został jako księgowy w majątku rolnym Kurozwęki – Kotuszów. Mając stałe kontakty ze stacjonującymi w pobliżu oddziałami kpt. Kabaty „Wujka”, uczestniczył w akacjach sabotażowych, m.in. w Kołaczkowicach i Szańcu. Ostrzeżony przez brata i kuzyna natychmiast opuścił Kotuszów i tego samego dnia meldował się u „Wujka”. Przez pewien czas chronił się w lesie, ale nie mogąc dłużej przebywać na tym terenie wystarał się o pracę w gospodarstwie rolnym w Węgrzcach pod Krakowem. Nadal działał w AK dostarczając do punktów kontaktowych w Krakowie amunicję, żywność i prasę. Jego dowódcą był Adam Lewandowski „Zygmunt”, równocześnie zarządca gospodarstwa. W połowie 1944 roku Józek ponownie był poszukiwany przez Gestapo. Postanowił wyjechać w Świętokrzyskie i próbować dostać się do partyzantki. W okolicach Suchedniowa został przyjęty do oddziału plut. pchor. „Rajmunda”. W sierpniu walczył z wojskami niemieckimi pod Antoniowem a z końcem września wziął udział w bitwie pod Radkowem. Podczas walki został ranny na skutek wybuchu wiązki granatów zrzucanych przez nurkujące samoloty. Wyłączony z dalszych akcji i przetransportowany do Koniecpola pod Częstochowę dołączył do brata Zygmunta i obaj doczekali tam końca wojny. Od razu wznowił studia na II roku Wydziału Lekarskiego w Krakowie, uzyskując w 1950 roku dyplom lekarza.

Dom rodzinny w Szydłowie. Kaczorowscy na schodach tarasu: - ostanie dni sierpnia 1939, od lewej Wacław, Jan i Józef. Będzie wojna.
Dom rodzinny w Szydłowie. Kaczorowscy na schodach tarasu. Ostanie dni sierpnia 1939, od lewej Wacław, Jan i Józef. Będzie wojna.

Tadeusz i Stanisław razem z kuzynką Reginą Sajkiewicz od początku okupacji uzupełniali przy pomocy Jurka i Zygmunta program nauki gimnazjalnej. We wrześniu 1941 roku bracia rozpoczęli naukę w Technicznej Szkole Górniczo-Hutniczo-Mierniczej na Krzemionkach w Krakowie. Placówka ta powstała dzięki staraniom profesorów zamkniętej Akademii Górniczo-Hutniczej, i którzy do niej (oficjalnie mającej status szkoły zawodowej) wprowadzali wiele treści na akademickim poziomie. Bracia często bywali w Szydłowie uzupełniając zapasy żywności trudno dostępnej w dużym mieście. Przy okazji przewozili prasę podziemną i dokumenty, załatwiali zlecenia Jurka dotyczące drobnych napraw, korzystając z rzemieślniczego zaplecza dużego miasta i anonimowości jaką dawał Kraków.

W czerwcu 1943 roku kończyli edukację i mieli zdawać egzaminy dyplomowe. Do czasu ich rozpoczęcia nakazano im nie uczestniczyć w zajęciach z obawy, że będą poszukiwani w szkole przez Gestapo. W egzaminach wzięli udział. Dzięki inicjatywie dyrektora szkoły prof. Walerego Goetla, znakomitego polskiego geologa, profesorowie zorganizowali dyżury obserwacyjne przed budynkiem na wypadek zjawienia się żandarmów. Pomogli im również w znalezieniu w Krakowie pracy w wyuczonym zawodzie. Tadek i Staszek mieli problemy z wyżywieniem się w mieście. Z czasem Tadeusz wyjechał w pińczowskie, gdzie zatrudnił się w majątku Czarnocin. Był aktywnym uczestnikiem miejscowej placówki AK. W sierpniu 1944 brał udział w bitwie pod Skalbmierzem w ramach obrony tzw. Republiki Pińczowskiej. Również Stanisław zmienił zajęcie i został księgowym w miejsce zwolnione w Węgrzcach przez Józka, figurującego tam jako Józef Barwicz. W 1945 roku Tadek i Staszek, z racji wysokiego poziomu ukończonej Szkoły Technicznej, zostali przyjęci od razu na drugi rok studiów na Wydziale Hutniczym Akademii Górniczo-Hutniczej.

Lato 1946 na schodach tarasu, od lewej Stanisław, Wacław, Józef i Tadeusz. Na odwrocie oryginalnego zdjęcia znajduje się odręczny dopisek Wacka: „Siedząc na tych ruinach podjęliśmy zobowiązanie, że odbudujemy ten dom”.
Lato 1946 na schodach tarasu, od lewej Stanisław, Wacław, Józef i Tadeusz. Na odwrocie oryginalnego zdjęcia znajduje się odręczny dopisek Wacka: „Siedząc na tych ruinach podjęliśmy zobowiązanie, że odbudujemy ten dom”.

Podsumowując pragnę podzielić się osobistą refleksją dotyczącą określenia „pacyfikacja” (przywołaną już raz przeze mnie przy okazji odsłonięcia pomnika Żołnierzy Armii Krajowej Podobwodu Szydłów). Otóż źródło tego słowa tkwi w łacińskim pax – pokój. Pacificatio oznacza dosłownie uspokojenie. W I Rzeczpospolitej zwoływano tzw. sejmy pacyfikacyjne, mające na celu pojednanie i zgodę w kraju. Jest dramatycznym paradoksem, że określenie to utrwalone podczas okupacji niemieckiej jako bezwzględne tłumienie oporu, zamiast kojarzyć się z dobrem uzyskało tak złowrogie znaczenie.

W przywołanej tu historii bardzo ważny jest Dom.

Młodzi Kaczorowscy postanowili podnieść go z ruin. Przytoczę słowa mojego ojca Stanisława: „Z Szydłowem byliśmy wszyscy bracia Kaczorowscy związani bardzo blisko i gdy tylko okoliczności na to pozwoliły staraliśmy się odbudować dom. Z domu mieszkalnego spalonego przez Niemców pozostały tylko mury. Gospodarstwem na miarę swoich możliwości zaopiekował się brat matki, inżynier rolnik Stanisław Madej, w czasie wojny mieszkający w Kotuszowie. Z lasu będącego własnością siostry matki, Felicji Madej, wiosną 1944 r. udało się zgromadzić drewno na odbudowę domu, dzięki bezinteresownej pomocy obywateli Szydłowa i okolic. Niestety, latem 1944 r. zatrzymała się radziecka ofensywa i ustalił się front. Szydłów był ostatnią miejscowością w rękach Niemców przy drodze Chmielnik-Staszów. Niemcy wysiedlili ludność. Zgromadzone dla odbudowy drewno wykorzystali do zbudowania umocnień ziemnych.”

Po wojnie w odbudowę zaangażowali się wszyscy bracia. Na początek wznieśli barak mieszkalny[4]. W 1946 roku była już gotowa stodoła a pod koniec 1947 dom w surowym stanie.

Służy nadal i kolejne pokolenia wiążą się z nim emocjonalnie. Co roku w czerwcu liczną rodziną spotykamy się w Domu.

Kwiecień/maj 2023
Maria Katarzyna Kaczorowska
(wnuczka Władysławy i Jana Kaczorowskich)

Pisząc powyższy tekst korzystałam z  Kroniki „Rodzina Kaczorowskich z Szydłowa”, spisanej przez mojego ojca Stanisława Kaczorowskiego, który w opisie pacyfikacji Szydłowa  oparł się m.in. na informacjach zawartych w książce Józefa Mrożkiewicza „W konspiracji i w walce. Z dziejów Podobwodu AK Szydłów”, Kielce 1992. Z Kroniki pochodzą również cytowane tu fragmenty relacji brata Wacława. Posłużyłam się także treściami zawartymi w życiorysach braci Kaczorowskich, przygotowanych dla Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

Wszystkie fotografie zamieszczone w tekście pochodzą ze zbioru rodziny Kaczorowskich. Część z nich była już publikowana w Monografii Gminy „Szydłów przez stulecia”, 2011.


[1]   Cytat z Kroniki „Rodzina Kaczorowskich z Szydłowa”, spisanej przez Stanisława Kaczorowskiego.

[2]   Józef Mrożkiewicz „W konspiracji i w walce. Z dziejów Podobwodu AK Szydłów”, Kielce 1992, Kieleckie Towarzystwo Naukowe.

[3]   W literaturze i w przekazach ustnych jest dużo niespójnych i nieprecyzyjnych informacji na temat tych wydarzeń. W rzeczywistości ich świadkami byli tylko wykonawcy zbrodni. Posesja przy ulicy Brzezińskiej była wówczas mocno oddalona od najbliższych zabudowań Szydłowa. Wieczorem, kilka godzin po opuszczeniu przez Niemców okolicy, spokrewnieni z Kaczorowskimi Sajkiewiczowie odnaleźli bliskich i zajęli się ich pochówkiem.

[4] Był to niewielki budynek składany wg znormalizowanych modułów z drewnianych prefabrykatów. Domki takie przydzielano po wojnie do tymczasowego zamieszkania. Państwo kupowało je w Finlandii, gdzie były produkowane, lub w ZSRR dokąd trafiały w ramach fińskich reparacji wojennych.

Dom Kaczorowskich