Czasami mroźna mgła kładzie się nad starym miastem… Spowija rozmytą bielą prastare mury i zapomniane zaułki. Zamazuje kontury, rozpuszcza szczegóły, więzi wszystko w bezruchu. Ale także odkrywa… Odkrywa to, co zwykle niewidoczne lub przez swoją znikomość – niezauważalne.
Późny, majowy poranek. Ostatni poranek pewnej zamkowej myszy, która w porę nie zauważyła nadlatującej pustułki. Słońce zaczyna już przypalać. Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Pustułki nie spieszą się ze śniadaniem.
Na bruku, w przelocie kilkusetletniej bramy, walają się skorupy orzechów. Zachrzęszczą czasem pod butem zadumanego przechodnia i urwą w pół myśl jakąś, nieuczesaną. Wędrowiec rozgląda się i dziwi nadzwyczaj licznym w tym miejscu łupinom.
Przez niebo przewalał się ołów. Gotował się kłębiastymi wyspami mroku spomiędzy których, gdzieniegdzie, rozbłyskiwały jasnosrebrzyste plamy. Zdawało się, że gdyby wicher zdarł w końcu ten ołowiany bulgot, przegnał poza horyzont, to niebo stałoby się zupełnie białe.
Miasteczko otulały ciemności. Kamieniczki, poprzytulane do siebie, drzemały. Wzdychały z rzadka przez sen, skrzypiąc niedomkniętą okiennicą albo puszczając kółko dymu z komina. Mrok rozświetlały tylko błękitne latarnie i rozgwieżdżone niebo. Gdzieś w okolicach jedynej miejskiej bramy, z mroku wyłonił się krzepki starzec.
Przygnany zimnym wiatrem usiadł na kamiennym murze, żeby odpocząć. Nic sobie nie robił ze świstu powietrza wzmagającego się między blankami. Co gwałtowniejsze podmuchy rozwiewały pióra na ogonie, burząc smukłą symetrię ptasiego ciała.
W południe burza śnieżna zabieliła rozmiękłe trawniki i dachy budynków. Te drugie szybko doszły do siebie, szemrając metalicznie rynnami przez całe popołudnie. Ciężkie chmury po jakimś czasie przegonił wiatr, a wraz z ciemniejącym błękitem, spłynął na ziemię lekki mróz.
© 2024 Odkrywaj Szydłów — przez cały rok
Do zobaczenia w Szydłowie — Góra ↑